Czas podsumować 2020 rok z perspektywy improwizacji i środowiska impro w skali globalnej – co się wydarzyło i jak sobie z tym poradziliśmy? Co przepadło, co się pojawiło?
Ten odcinek nagrałam 22 grudnia 2020 roku. Ostatnie normalne warsztaty impro poprowadziłam na uniwersytecie na początku marca. Przed warsztatami rozmawiałam z panem portierem o sytuacji we Włoszech i o tym, że nam też może grozić lockdown za jakiś czas. Nie zdążyliśmy jeszcze skończyć zajęć, kiedy pan portier przyszedł i powiedział – to już, zamykamy. Do dziś uniwersytet się nie otworzył (mamy koniec marca, rok później). Przez jakiś czas, w wakacje spotykaliśmy się z jedną grupą w parku, przy dobrej pogodzie, potem ledwo zaczęliśmy spotykać się w domu kultury i przyszły czerwone strefy… i to by było na tyle.
Mówiło się wtedy, że improwizatorzy powinni jako pierwsi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, bo z założenia wskakujemy w nieznane i odnajdujemy się w nowych sytuacjach. Naturalną drogą rozwoju bądź ucieczki przy zamkniętych scenach był Internet i trwa to do dzisiaj. Szybko nastąpiła eksplozja improwizacji online. Sama mam wobec niej dosyć sceptyczne nastawienie, mimo upływu tylu miesięcy – po prostu brakuje mi kontaktu z żywym człowiekiem w 3D. Nie znaczy to, że te improwizacje są złe… aczkolwiek nie da się ukryć, że w większości nie są atrakcyjne do oglądania. Do tego ludzie są zmęczeni on-linem i wiecznym wgapianiem się w ekran i spotkaniami na ZOOMie, pracą przed ekranem i odpoczynkiem przed ekranem.
Równocześnie pojawiły się nowe możliwości. Jesteśmy w stanie występować online, możemy dotrzeć do każdego domu i możemy występować na deskach własnego salonu. Eksperymentujemy z technologią, tłami na Zoomie, by przenieść się do innych światów. Angażujemy widzów w komentowanie na czacie, zapraszamy do „pokoi” na Zoomie, co pozwala im podczas jednego wydarzenia zajrzeć do różnych scen. Wykorzystujemy muzykę i efekty filmowe, używamy różnych kamer. Z większym rozmachem powstają transmisje na żywo z teatrów, jakie na przykład prezentuje grupa Ad Hoc z Krakowa, zbierając przed ekranami YouTuba ponad 1000 widzów naraz. Można prowadzić szkolenia online i dla biznesu i dla improwizatorów. Można tam dzielić ludzi na podgrupy, można na koniec robić mały pokaz umiejętności dla innych obecnych.
To wszystko działa i jest w porządku. Brakuje mi tylko w tym uczuć. Zatopienia się w doświadczeniu razem z aktorami i widzami. Mam takie uczucie po występach online, że w trakcie było fajnie, ale po fakcie wyłączasz laptopa i siedzisz w domu… i nic nie czujesz. Trochę jak z randką, która była ok, ale po niej wracasz do domu i już jej nie pamiętasz. Ciężko o miłość i prawdziwe uniesienia, podczas grania online. Trudniej się w pełni zaangażować, siedząc na podłodze u siebie w korytarzu między kurtkami i butami, bo tam masz czyste tło na ścianie i blisko kontakt w ścianie. Trudniej dać się pochłonąć sytuacji i siebie nie oceniać. Za każdym razem, kiedy wyłączasz kamerkę, jesteś sam ze sobą i nie stoisz z boku, w kulisach. Ty, Twoja głowa i ludzie wyświetlani na ekranie. Nie czujesz tej energii sali pełnej ludzi, improwizatorów, widzów, swojej własnej. Łatwiej podchodzić do wszystkiego na chłodno, przez pryzmat intelektu.
Paradoksalnie świat się otworzył przez to, że się zamknął. Teraz możesz mieć pomysł na występ z kimś z drugiego końca świata i zrealizować go następnego dnia przed widzami. Przed pandemią to zawsze było planowanie „na przyszły rok” albo „kiedy uda nam się spotkać” albo „kiedy przyjedziesz z Berlina”. Dzieje się teraz bardzo dużo spektakli z ludźmi z różnych stron świata. Możecie pracować z improwizatorami zewsząd, czasem wystarczy wstać w nocy i otworzyć laptopa.
Dziś już nie wystarczy podać miejsca i godziny występu, trzeba jeszcze podać strefę czasową. Bo co, jeśli chce Cię obejrzeć ktoś z USA albo Indii? Tak samo, pewnie nie mielibyście okazji pracować z tamtejszymi trenerami, a teraz możecie udać się na ich warsztaty minutę po tym, jak zaparzyliście sobie kawę we własnej kuchni.
Strefy czasowe są moją zmorą i nagminnie się w nich gubię. Kilka miesięcy temu sędziowałam w uniwersyteckich mistrzostwach USA w impro, zaproszona przez Jonathana Pitts’a z Chicago. Policzyłam, że to będzie u mnie 22:00, to poszłam do sklepu po jakiś cukier, żeby siedzieć przytomna do drugiej w nocy. I o 8:45, Jonathan napisał, że jeżeli jestem już gotowa, to mogę się tam zalogować. Dopytałam, czy wydarzenie zaczyna się za godzinę i 15 minut, a on na to odpowiedział, że za 15 minut rusza pierwsza drużyna. No i biegłam!
Innym razem, szykując się do prowadzenia warsztatów dla Unexpected Productions ze Seattle, byłam przekonana, że to będzie moje przedpołudnie… ale policzyłam te 8 godzin w złą stronę i skończyło się serią warsztatów o 4:00 rano. Wstawałam o 3:30, zarzucałam sweter na piżamkę, otwierałam laptopa na kanapie, następnie prowadziłam warsztaty… potem zamykałam komputer, ściągałam sweter i po prostu się kładłam na boku na kanapie i dosypałam. Chyba już po trzecich warsztatach miałam jet lag. Widziałam tych wszystkich ludzi, u których była 19:00 i byli pełni energii i mój mózg miał zgrzyt. Nagle dostawał energii, jakby jednak był to środek dnia, tylko że później, około 17:00 mówił „no to chyba już trzeba iść spać”.
Jeżeli chodzi o warsztaty online, to prym wiedzie Impro Fest Online, organizowany przez niemieckich improwizatorów. Można wziąć udział za nieduże pieniądze w warsztatach z trenerami z całego świata. Coraz więcej teatrów i szkół organizuje warsztaty online i jest to niesamowita okazja, żeby popracować z kimś, z kim możliwe, że nigdy nie mielibyście szansy pracować.
Dodatkowo czas lockdownów to dobry moment, by skupić się na pisaniu. Coraz więcej komików, improwizatorów i stand-uperów bierze się za pisanie i kręcenie skeczy, nie szukając daleko – w Trójmieście mamy na ten moment dwie piszące ekipy, 107 Ogarnia to stand-uperzy związani z regularnym testowaniem organizowanym przez moją przyjaciółkę Wiolkę Walaszczyk – efekty już znajdziecie na YouTubie, druga ekipa to improwizatorzy, którzy ruszyli z pracami po ImproKampie, który zorganizowałam z udziałem Władysława Sikory i Jarka Sobańskiego. Regularnie powstaje Lotek i Rutek prezentują, Michał Leja nagrywa Mini Leja Show, przykładów jest coraz więcej.
Pisanie tekstów i nagrywanie podcastu to moje preferowane formy twórczości w ostatnich miesiącach. Zaakceptowałam, że scena poczeka, a Zoomowe okienka nie są moim ulubionym miejscem. Podcastów powstaje coraz więcej, a jak chcecie posłuchać ludzi z wielkiego świata o improwizacji, możecie zacząć od kanadyjskiego Backline Podcast, który ostatnio dobił do 200 odcinka, a prowadzą go Rob Norman i Adam Cawley. Efektem pandemii jest też In Conversation with Dave Morris and Jason Geary, czyli duet kanadyjsko-australijski. Sama poza powyższymi brałam w różnym stopniu udział w nagraniach i rozmowach z Hongkongu, Moskwy, Londynu, Helsinek, Seattle i Sarasoty… świat jest mały. Jeśli się ogarnia strefy czasowe.
Jest jednak jedno wydarzenie, które miało miejsce W REALU. W październiku, czyli zupełnie w środku pandemii odbył się międzynarodowy festiwal impro Spunk w Zurychu w Szwajcarii i do ostatniej chwili nie wierzyłyśmy z Bebe, moją siostrą, która tam również uczyła i występowała, że uda nam się w ogóle wyjechać z Polski. Zakażenia rosły jak szalone i z każdym dniem zbliżaliśmy się do granicy potencjalnej kwarantanny w Szwajcarii i wręcz ją przekroczyliśmy. Do ostatniego dnia przed wyjazdem nawet nie cieszyłyśmy się z tego wyjazdu, żeby nie robić sobie nadziei. Kolejni trenerzy musieli odwoływać swój udział, Omar z Hiszpanii, Alex z Wielkiej Brytanii, kolejni występujący odpadli. Nam się udało. Przystąpiłyśmy do tych impro Igrzysk Śmierci.
Każdego dnia festiwalu zastanawialiśmy się, czy wszyscy z zespołu przyjdą do teatru. Jeden z organizatorów pierwszego dnia odbierał nas z lotniska, a później wylądował na teście na covid. Część organizatorów z ciężkim sercem musiało ominąć cały festiwal, na który tak pracowali. Część improwizatorów z zespołów nie dojechała, duet okazał się solówką, pianista przyjeżdżał na zastępstwo, inny występ uzupełniliśmy festiwalową obsadą, a inna grupa po występie musiała pod osłoną nocy uciekać z kraju.
Wyobraźcie sobie improwizatorów na festiwalu, którzy nie mogą się przytulać. Nie mogą się dotknąć, a uśmiechu nie widać spod maseczki. Wszyscy jednak byli zdyscyplinowani, próby i warsztaty mieliśmy w maseczkach, co więcej, maseczkę ściągało się tylko na scenę, a wracając na krzesło z boku sceny, trzeba było ją znowu zakładać. Na imprezie z pizzą każdy miał swój indywidualny stolik. Podczas występów widzowie nie mogli krzyczeć sugestii, musieli podnosić rękę i byli wskazywani, żeby na siebie nawzajem nie pluli (w maseczkach oczywiście). Jedną stroną sali wchodzili, drugą wychodzili. Nikt nawet nie jęknął. Organizatorzy zaopiekowali się wszystkimi, dzięki czemu dociągnęliśmy cały festiwal do końca bez konieczności odwoływania czegokolwiek. Jako goście bawiliśmy się świetnie, mimo trudnych okoliczności. Jeśli chcecie poznać więcej szczegółów dotyczących programu artystycznego, zapraszam do odsłuchania odcinka dostępnego u góry strony.
…ale węch do dziś mi nie wrócił.
Zostaw komentarz