Kiedy poprosiłam Juša Milčinskiego podczas jednego z naszych spotkań Ohany o napisanie tego tekstu, był to trochę żart od samego początku. Dlaczego? Bo „założenie” było takie, że napisze go, ale muszę mu o tym przypominać. Tak więc szturchałam go, zawracałam mu głowę i czekałam. I doczekałam się gotowego tekstu – rok później. Ale „przełamaniem” jest tak naprawdę to, że potem on czekał kolejny rok, aż ja ten tekst opublikuję. Oto jest. Zapraszam:
Postrzegamy humor jako temat przez nas zgłębiony, ale w rzeczywistości mamy o nim dość mgliste pojęcie. Jasne, jesteśmy w stanie go rozpoznać (wyjąwszy nauczycieli klas trzecich – tych nic nie bawi), ale nie dysponujemy spójną teorią, która by wyjaśniała, jaka właściwie jest funkcja humoru. Ten artykuł tego nie zmieni – wszystkie rozważania są niepewne, więc jeśli w którymś momencie powiem „takie są fakty”… no, nie są.
Definicją humoru, w którą się zagłębimy będzie ta: „Humor to tendencja niektórych doświadczeń poznawczych do wywoływania śmiechu i dostarczania rozrywki.” Można to odczytać jako unikalny, wysoko rozwinięty proces poznawczy ludzkiego mózgu i częściowo to prawda. Jest to umiejętność dostępna inteligentnym gatunkom, jak ludzie, delfiny, szczury, czy małpy, aczkolwiek u tych ostatnich (czyli wszystkich poza ludźmi) sprowadza się do prostego humoru i łaskotek. Dodatkowa ciekawostka (ale pamiętajcie, co mówiłem o „faktach”): hieny się nie śmieją. Ten odgłos jest tak naprawdę objawem konfliktu. Disney nas okłamywał przez ten cały czas!
Dobra, wracając do huhu – humans and humor. Humor nie ma klarownej funkcji w naszym społeczeństwie, psychologii, czy fizjologii (jak na przykład płuca – dzięki nim oddychamy, proste). Neurolodzy nawet nie mogą znaleźć części mózgu, odpowiedzialnej za humor – skany tomografii komputerowej przeprowadzonej na śmiejących się ludziach nie dały odpowiedzi, które to partie mózgu miałyby się uaktywniać w sposób spójny dla wszystkich ludzi i każdego śmiechu. Z braku laboratoryjnych faktów, powstały liczne, logiczne teorie próbujące wyjaśnić, na co nam ten przeklęty humor.
Darwiniści powiedzą, że to pozostałość po ewolucji. Działa na instynktach, zakorzeniony jest w naszych genach i jego efekt – śmiech – wykształcił się ze spazmatycznego oddechu naszych naczelnych przodków. Chichot był i nadal jest świetny dla zdrowia – wyrównuje poziom stresu, obniża nasz próg odczuwania bólu, wspomaga system immunologiczny przez produkcję przeciwciał, stymuluje mózg przez mechanizmy adaptacyjne… nie dziwota, że pierwsi ludzie z poczuciem humoru byli w stanie przeżyć na sawannie i przekazać geny wypełnione poczuciem humoru następnym pokoleniom.
Problem z tą teorią jest taki, że nawet nie stara się wytłumaczyć, jak ten humor działa. Po prostu jest, po co drążyć! Na szczęście jednak psycholodzy ruszyli z wyjaśnieniami. Zwolennicy Freuda powiedzą Wam, że żart powstaje, kiedy nasze superego (moralność) pozwala naszemu ego (rzeczywistości) odnaleźć satysfakcję dla naszego id (instynktów i popędów).
Teoria wyższości głosi, iż humor jest niczym więcej, jak mechanizmem umacniającym nasz status – powstał, aby ludzie mogli podnosić swój status przez opowiadanie żartów o innych ludziach.
Doktor Peter McGraw głosi teorię zwaną „Teorią łagodnego naruszenia” („The benign violation theory”). Istotą jej jest to, że humor ma miejsce, kiedy widzimy sytuacje, które: a) naruszają zasady moralne (jak na przykład bójka), b) zawierają nieszkodliwe elementy (na przykład poduszki) i c) oba powyższe elementy naraz (na przykład walka na poduszki – zabawne, to fakt!) – pojawia się wesołość.
Ostatnia, którą poruszę jest najciekawsza dla ludzi zajmujących się komedią (komedia jest postrzegana jako synonim humoru zawężonego do dziedziny sztuki). Zwie się teorią niestosowności, w znaczeniu: braku harmonii z otoczeniem i innymi aspektami danej rzeczy.
Mówiąc wprost, zaczynamy się śmiać, ponieważ nasze mózgi szamoczą się w tym nieharmonijnym połączeniu dwóch faktów. Przepis na to brzmiałby: fakt pierwszy „założenie” („premise” – słowo angielskie z racji nieprecyzyjnego tłumaczenia na język polski przyjęło już się w angielskiej formie i w impro, i w stand-upie) + fakt drugi „przełamanie” („incongruity” – kolejne koszmarne słowo do tłumaczenia, niestosowność, brak związku, sprzeczność) = gag.
Założenie (premise) jest rodzajem podstawy, którą odbiorcy muszą znać (dlatego humor jest tak subiektywną sprawą – bez zrozumienia założenia nie zrozumiesz żartu). Nie jest to ta śmieszna część żartu, tylko rzeczywistość, w której jest osadzony. Może to być rzeczywistość wypaczona, ale wciąż musi być czymś zrozumiałym dla odbiorcy. Dzięki temu prowadzimy widownię zwyczajną ścieżką opowieści, aż tu nagle…
Niespodzianka – przełamanie! Jest to jakiś fakt związany z założeniem (nawet, jeśli jest to humor absurdalny), ale nie ma sensu z punktu widzenia danej historii.
Oto przykład żartu autorstwa komiczki i (byłej?) improwizatorki (bo to w końcu tekst o impro) Tiny Fey: „Nigdy nawet nie marzyłam o otrzymaniu nagrody Marka Twaina dla Amerykańskiego Humoru, głównie dlatego, że mój styl jest głównie austriacki”.
Pierwsza część zdania to nasze założenie (premise) – przemawia podczas odebrania nagrody i widzieliśmy już mnóstwo przemów brzmiących „Nigdy nawet nie marzyłam o tej rzeczy, bo wiodłam proste życie”, albo cokolwiek banalnego w stylu „dziękuję wszystkim + Bogu”.
Ale potem – niespodzianka! Druga część zdania zabiera nas w inne rejony, niż się spodziewaliśmy. Nie spodziewaliśmy się „austriackiego stylu”, więc się śmiejemy. A przełamanie jest połączone z założeniem: amerykańska – austriacka.
Tak więc humor w tej teorii jest rodzajem niespodzianki, ale takiej, która miesza nam w mózgu jakimś nonsensem (bo nie każda niespodzianka nas rozśmieszy). To ma sens – dwa fakty, które nie są połączone, ale jednak jakoś są… aaaa… zryta bania! Jedyny problem z tą teorią jest taki, że naukowcy nie są w stanie wyjaśnić, dlaczego coś takiego miałoby nas w ogóle rozśmieszyć. Ale porzućmy to – skoro naukowcy nie mogą tego rozgryźć, jakie my mamy na to szanse?
Co istotniejsze w tej teorii, to że objawia dlaczego teatr improwizowany jest tak pięknym placem zabaw dla humoru. Łączył się z komedią od samego początku i jakkolwiek nie chcemy być ostemplowani teatrem komedii sensu stricto, nie widziałem wielu spektakli impro, gdzie komedia nie byłaby głównym narzędziem komunikacji z widownią. Tak, płakałem. Tak, bałem się. Widziałem występy, które starano się utrzymać w wierności poważnym gatunkom (stroniąc od parodii) i nadal większość z nich była… zabawna.
Element zaskoczenia ma z tym dużo do czynienia! Kiedy opowiadamy dowcip, słuchacze nie widzą, jak się skończy. Piękno impro idzie o krok dalej – nie tylko widzowie nie wiedzą, co zaraz powiemy, ale czasem i aktorzy nie mają pojęcia. Im bardziej aktor jest skupiony na danym momencie i po prostu reaguje, tym bardziej jego albo jej reakcja będzie niespodzianką dla wszystkich w teatrze, na scenie i poza nią. I oczywiście – nie każda reakcja jest zabawna, wiele z nich pełni inne funkcje (po prostu story-telling, ruch sceniczny, itp.) ale nasze mózgi to wspaniałe urządzenia – kiedy tylko znajdujemy się w prawdziwym trybie spontaniczności, nasz umysł opuszcza schematy i rusza do krainy przełamania. A tam tworzy się humor.
Kolejnym elementem pracującym na naszą korzyść jest założenie (premise) – bo widzicie, im zwyczajniejsze założenie, tym lepiej zadziała przełamanie. Śmiejemy się mocniej, kiedy się nie spodziewamy, że się zaśmiejemy. Przypomnijcie sobie te momenty, kiedy absolutnie nie powinniście się śmiać (pogrzeb, kościół, ten teatrzyk szkolny, nad którym Twoje dziecko pracowało przez cały rok, a wszystko się sypie podczas premiery), ale nie mogliście się powstrzymać. Albo kiedy Wasza prababcia powiedziała dowcip, z którego nigdy byście się nie zaśmiali, gdybyście zobaczyli go na papierze. Ale nie spodziewaliście się, że starszyzna jest tak świadoma gagu i kiedy ten pada, składacie się. Podobnie jest z impro – nie oczekujemy śmiechu cały czas. Jasne, część widowni przyszła po same śmiechy, ale część z nich chciałaby zobaczyć historie, bohaterów, relacje. Nie przyszli śmiać się domyślnie i nie mogą zakładać, że improwizatorzy będą śmieszni cały czas (większość z nich jest zdumiona, że jesteśmy w stanie zrobić cokolwiek bez scenariusza), dlatego przebłyski spontanicznego geniuszu dodają jeszcze śmieszności sytuacji.
Podsumowując – w miarę, jak teatr improwizowany rozrasta się w swej różnorodności i stylach, jego dowcipna natura prawdopodobnie będzie towarzyszyła im wszystkim. Jeśli naprawdę pozwolimy sobie być tu i teraz, nie przestaniemy siebie zaskakiwać, a to właśnie tam humor kwitnie. I to jest fakt!
Juš Milčinski para się sztuką improwizacji od 1999 roku, począwszy od słoweńskiej, licealnej ligi improwizacji, następnie jako członek różnych grup ligi improwizacji dla dorosłych, skupiającej się na krótkich formach. W 2003 roku dołączył do projektu Improklub, dodając długie formy do swojego repertuaru i od tej chwili grając różnorodne formy z różnymi teatrami. Jest współzałożycielem i członkiem IGLU – Teatru Improwizacji z Lublany, gdzie już regularnie występuje i uczy od 2013 roku. Jest również producentem wykonawczym Naked Stage, międzynarodowego festiwalu teatrów improwizowanych w Lublanie, koordynatorem programu BIF na festiwalu IMPRO w Berlinie i producentem wykonawczym Improviziji, improwizowanego konkursu inspirowanego Eurowizją. Kocha futbol amerykański, taniec współczesny i zespół Beirut.
Zostaw komentarz