Wróciłam z najlepszego tygodnia impro w moim życiu. W kilka dni po powrocie ze Słowenii, dalej zbieram myśli i celebruję ten ogień w sercu, który nie maleje. Co rusz słyszę pytanie – co to właściwie jest Ohana? I wtedy zawieszam się na obrazach i odczuciach, próbując odpowiedzieć jednym zdaniem. I wiecie co? To nie jest takie proste.
Ohana to czas, który uwzględniasz w kalendarzu nawet rok wcześniej. To trzy terminy, w których niesamowici improwizatorzy zjeżdżają się ze wszystkich zakątków Europy, jesienią i wiosną na weekend, latem na tydzień, aby razem pracować, bawić, tworzyć i wymieniać się doświadczeniami. Lepszym określeniem byłoby „bezczas”, bo wszyscy czujemy, będąc z Ohaną, że istnieje tylko Tu i Teraz, a cały świat na chwilę przestaje istnieć i cała nerwica, i pracoholizm milknie. Teraz to również godzina w tygodniu, kiedy spotykamy w miejscu wspólnym dla nas wszystkich, czyli w internecie, aby przez skype’a konsultować swoje pomysły, problemy, plany na dany tydzień i zrealizowane w poprzednim tygodniu projekty.
Ohana to miejsce, w którym od parunastu do trzydziestu improwizatorów bunkruje się na czas zjazdu, wspólnie pracuje, sprząta, je, śpi i się bawi. Jak na koloniach, tylko bez opiekunów (a nic się nie sypie, bo jesteśmy dorośli i odpowiedzialni, hehe), czy może być lepiej? A jak nasze miejsce ma jeszcze w okolicy jezioro, albo ładne widoki, żeby spacerować przy okazji omawiania zagadnień teoretycznych, to jest naj-le-piej.
Ohana to praca. Wszyscy członkowie Ohany są jednymi z najbardziej zaangażowanych improwizatorów w ich kraju. Żyją impro, często żyją z impro, występują w wielu projektach, mają swoje teatry, szkoły, uczą impro. Ohana jest dla nas wszystkim szansą, której nie mamy w swoich krajach, bo jest czymś więcej i wszyscy chcemy z tego daru korzystać jak najwięcej. Dlatego też nasz czas w Ohanie jest doskonale zorganizowany, a grafik jest dopięty co do minuty. W końcu, każdy może zaproponować temat, nad którym chciałby popracować – bo go interesuje, albo ma coś do zaproponowania, albo ma z czymś problem. A tematów jest tak wiele! W praktycznych warsztatach pracowaliśmy na przykład nad długimi formami, postaciami drugoplanowymi, „duchami” sceny, muzyką w impro, nowymi ćwiczeniami na warsztaty, powtarzalnością, ożywianiem scen. Robiliśmy nawet impro w wodzie! Dyskutowaliśmy na takie tematy, jak samo-organizacja improwizatora, jak nadużycia na scenie, jak najciekawsze formy, jakie widzieliśmy w tym roku, jak mieszanie impro z innymi dziedzinami sztuki, czy jak praca z trudną młodzieżą. Po raz pierwszy wprowadziliśmy też naszego mini TED-a, za sprawą Laury, więc pojawiły się pierwsze cztery, około siedmiominutowe wystąpienia na temat impro i nie-impro.
Ohana to pomoc. Nie musisz udawać, że ze wszystkim sobie radzisz i że wszystko umiesz. Możesz zapytać, jak inni rozwiązywali problemy, z którymi się teraz zmagasz. Możesz zapytać o to, jak ktoś grał daną formę. Albo jak inni trenują we dwie osoby. Albo, jak pracować nad pewnością siebie na scenie. Albo, jak naprawić zepsutą stronę internetową Twojego festiwalu. Możesz też chodzić z notesem, tak jak ja i zadawać tysiąc pytań od moich studentów wszystkim improwizatorom, a oni nawet w środku imprezy skupią się, aby odpowiedzieć jak najlepiej.
Ohana to zabawa. Szczerze mówiąc, nawet praca to nasza zabawa. Ale czasem pozwalamy sobie bawić się i nie wyciągać z tego żadnych przydatnych i mądrych wniosków. W ten sposób doszło do Poważnej Próby Pływania Synchronicznego, która dostarczyła bardzo dziwacznej, ale śmiesznej rozrywki ludziom wylegującym się na brzegu jeziora. Innym razem, zrobiliśmy wieczór atrakcji w naszych pokojach, dzięki czemu w jednym graliśmy w niepokojącą grę fabularną, w innym bawiliśmy się na urodzinach Simone z 1994 roku, w innych słuchaliśmy strasznych historii, albo kręciliśmy filmiki wykorzystując stertę rekwizytów ze stołu, albo… mieliśmy terapię małymi kotkami, które przytulały się i kazały miziać po brzuszkach (i wychodząc z pokoju orientowałeś się, że byli też całkiem dorosłymi ludźmi). Zabawa to też Sekretni Przyjaciele, których losowaliśmy na początku tygodnia i naszym zadaniem było ich po cichu rozpieszczać, zostawiając zagadki, karmiąc i robiąc psikusy.
Ohana to poszerzanie horyzontów. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo pracujesz z ludźmi z całego kontynentu. W przenośni, bo przykładowo, w ciągu naszego tygodnia poświęcamy jeden dzień na Kreatywny Dzień Bez Impro. I w ten sposób, w tym roku z grupą Wymyślania Gier stworzyliśmy kilka gier imprezowych, interaktywnych i jedną karciankę, którą chcemy wydać! Jako ciekawostkę dodam, że wszystkie gry łączy to, że trzeba współpracować z partnerem (wzięli się improwizatorzy do gier) i wszystkie w jakiś sposób bazują na liczbie 3 („Czy my gramy w Harolda w Dniu Bez Impro?”). W tym samym czasie, inna grupa tworzyła z rzeczy znalezionych w lesie konstrukcje pływające na rzece, albo wianki z liści i kwiatów, a nad jeziorem jeszcze inna uczyła się tańca lindy-hoop.
Ohana to emocje. To akceptacja. Nikt nikogo nie ocenia. Bierzemy ludzi takimi, jakimi są. To radość, ze spotkania i każdej chwili wspólnych przygód. To zaufanie, do ludzi, ich doświadczenia, do wspólnej sceny. To zadziwienie, że znaleźliśmy naszą małą Utopię. To smutek, kiedy trzeba się rozstać i zaangażowanie, które zanosimy do naszych krajów po tym, jak naładujemy wspólnie twórcze baterie. To miłość. Do ludzi, do tworzenia, do zabawy, do impro.
Ohana to ludzie. Świetni improwizatorzy, aktorzy, nauczyciele, organizatorzy. Ale to są tylko rzeczy, które robią w życiu. Ważniejsze jest, że są to ludzie mądrzy, wrażliwi, zabawni, bawiący się jak dzieci, wspierający, ambitni. To Victoria, która pragnie słońca i z którą przytulałyśmy owce. To Stefan, który nigdy nie zapomina wspomnieć, która dziewczyna jest najpiękniejsza w pokoju (tak, żeby każda chociaż raz to usłyszała). To Snii, która ze swoimi wielkimi oczami, owinięta kocem wygląda jak postać z filmów Miyazakiego. To Emppu, który buduje tron z kamieni i groźbą zaklina owce, żeby zeszły z gór mu stratowały jego konstrukcję. To Alan, taki durny, że chce się go przytulić. To Anne, która jest najstraszniejszą Potzillą w karciance Weed. To Dona i Ben, impro-nowożeńcy, tak zakochani, że nie da się oderwać od nich wzroku. To Laura, która niczego się nie boi i wrzuca nas w kolejne, wymyślone przez nią formy (jak nie Tinder, to duchy!). To Ollie, która czuwa nad nami wszystkimi, której podrzucałam (jako mojemu sekretnemu przyjacielowi) dziwne włoskie dowcipy tłumaczone na włoski w google translatorze i dla której złożyłam Alanowi propozycję nie do odrzucenia (porwanie się nie udało). To Manu, która uczyła nas tańca lindy-hoop. To Rahel, która odważnie weszła do rodziny, porywając się od razu na tydzień z ludźmi, których pierwszy raz na oczy widziała. To Simone, która ma w sobie tyle ciepła, że mogłaby ogrzać nam dom. To Sven, ze swoimi mądrymi oczami, który jest z nas najlepiej zorganizowany, a dalej czuje, że to za mało. To Asia, która nie kuma, że jest z paczki fajnych dzieciaków i daje z siebie nawet więcej, niż powinna. To Ziga, najmłodszy z nas wszystkich, któremu śpiewaliśmy, jak wychodził z jeziora „Beautiful Boy”. To Kasia, która jest najlepszą imprezowiczką z nas wszystkich. To Peter, z którym wymyślamy dystopijny świat, siedząc w naszej małej utopii. To Sara, moja pokrewna dusza, z którą jeszcze zgłębimy pogańskie światy. To Vid, który ma wielkie dłonie i wielkie serce, i robi młynki z kory na rzece. To Timo, z którym śpiewaliśmy na raz francuskie i polskie piosenki, czytając z ruchu warg słowa, których nie rozumiemy. To Noah, który uczy się robić wykresy i zebrał nas do kupy, abyśmy przyjechali w listopadzie zagrać w jego Barcelonie. To Jochem, którego imię samo w sobie jest dla mnie zabawą, a który wypełniał nam czas i scenę muzyką. To Alex, który jako jedyny Anglik dbał o to, żeby mówić do nas banalnym angielskim i żeby nie zalewać nas angielską elokwencją. To Julia, z którą dzieliłyśmy dziką radość z tworzenia działającej i ekscytującej gry karcianej. To Flavien, który tańczy Ci przed nosem w skarpetkach naciągniętych po kolana, kiedy Peter mówi łamanym akcentem „he will make you happy, yes, 2 euros, yes”. I oczywiście Mis i Boris, którzy tak nas rozpieszczali kulinarnie, że na hasło „jedzenie” wszyscy biegli z krzykiem do kuchni, jak małe dzieci. Mmmmm Mis! Boooom, Boris!
Ohana znaczy Rodzina.
Zostaw komentarz