Twórcze drogi są dwie. Pierwsza jest spokojna i bezpieczna, jest Twoim pielęgnowanym ogrodem, w którym mało Cię zaskoczy, i prawdopodobnie nic Cię nie zrani. Druga jest wyboista, może być stroma i potłuczesz sobie kolana, a może i kiedyś złamiesz rękę, i będzie Cię bardzo bolała. Ale się zagoi, a Ty być może zobaczysz głębokie jaskinie i górskie szczyty ponad chmurami. I czasem, zasypiając w nocy mózg przypomni Ci te wszystkie potknięcia i błędy, i nie będziesz mógł zasnąć. Ale wspomnienia przeżytych przygód już zawsze będą rozjaśniać Ci twarz, a postać z ogrodu będzie Cię słuchać z uśmiechem. Bo jej też jest dobrze tam, gdzie jest. A jeśli nie, to prędzej czy później wyjdzie na szlak, a jeśli nie, to ogród uschnie z nią w środku.
Przygody na drodze improwizatora mogą być różne.
Mogą dotyczyć postaci, którą gra. Formy, której nie zna. Na przykład dla mnie forma z pierwszego Podaj Wiosła, Kurtyn Opady była wyzwaniem, bo nie mam pojęcia o współczesnym teatrze tańca, a to była specyfika mojego występującego trio, ale dało mi to tyle radości, że wspominam do teraz (stąd zdjęcie w nagłówku). Za to na ostatnim Podaj Wiosło straciłam głos i nie byłam w stanie powiedzieć słowa, żeby być słyszalna z odległości metra – i w finale zagrałam niemo (a współgracze zrobili ze mnie wiewiórkę towarzyszącą Julkowi „niczym księżniczce Disneya”, za co im dziękuję). Mogą dotyczyć widowni – na przykład, kiedyś graliśmy na ogólnopolskim finale Odysei Umysłu, w Filharmonii Bałtyckiej. Na widowni siedziało 900 młodych ludzi, a każdy był przekonany, że jest najmądrzejszy i ma najlepszy pomysł, więc go wykrzykiwał i mimo, że mieliśmy mikroporty, nie słyszeliśmy siebie z głośników w momencie wybierania sugestii. Mogą dotyczyć organizatorów – kiedyś pewna Pani oznajmiła Termosowi, który wówczas był liderem grupy, że obcina nam gażę, bo ktoś podczas całkiem luźnego występu przeklnął (niezbyt siarczyście zresztą). Powiedziała, że on ma obciąć te pieniądze nam, „żeby się dzieci nauczyły zachowywać”. Może się też zdarzyć, jak w Teatrze w Oknie, gdzie grasz na scenie otwartej na ulicę Długą w Gdańsku, że przychodzisz godzinę przed występem i słyszysz, że nie ma mikroportów, bo zostały sprzedane na remont. Sytuacje są przeróżne i czasem masz wrażenie, że świat wiruje wokół Ciebie.
A niektórych sytuacji byś nie wymyślił.
A oto trzy sytuacje, które wysuwają się na pierwszy plan, kiedy myślę o moich najdziwniejszych występach impro:
- Bondźiorno!
17.05.2010 zagraliśmy spektakl po polsku – włosku i myślę, że ze wszystkich występów impro ten był najszczególniejszy. Na Uniwersytecie Gdańskim trwała europejska konferencja dramowa, a jednymi z gości byli studenci Accademia Teatrale di Roma, specjalizujący się w komedii dell’arte. Jednym z punktów programu miał być nasz (W Gorącej Wodzie Kompanów) występ z Włochami. Spotkaliśmy się z nimi na chwilę przez i wtedy wyszedł na jaw jeden, decydujący problem – część z nich nie zna angielskiego. Nie dziwne, ale nie znali też polskiego. A my włoskiego. Jedna osoba rozumiała wszystkich i był to tłumacz.Co zrobiliśmy?
Zdecydowaliśmy się zagrać długą formę. 3-aktową. O dwóch rodzinach, polskiej i włoskiej, i próbie połączenia ich. Zakazane było używanie innych języków, niż nasze. Warto dodać, że na widowni byli goście z całej europy, w większości… nie znających ani włoskiego, ani polskiego. To było szaleństwo. Mieliśmy umowę z publicznością – w momencie, kiedy nie rozumieją sytuacji, która dzieje się na scenie, mogą krzyknąć „DIALOG!”, który to brzmiał podobnie we wszystkich językach. Wtedy zadaniem grających było w jakiś sposób sprawić, żeby byli zrozumiali. Jedno jest pewne – tłumacz ledwo przeżył ze śmiechu ten występ i tylko on wie, jak on w całości brzmiał. Między aktami podchodził do nas i mieliśmy minutę na konsultacje, czy historia trzyma się kupy. I wiecie co? Trzymała się. I naprawdę wiedzieliśmy, co się na scenie dzieje, mimo, że nie rozumieliśmy ani słowa wypowiadanego w naszą stronę. Bo da się słuchać mimo to. I reagować dla partnera. I to czego najbardziej żałuję, to że występ nie został nagrany. Bardzo chciałabym go zobaczyć z napisami. Aha, a scena finałowa była masakrą na polsko-włoskim weselu. Ach, ci Włosi.
2. Oj lenie, lenie, ja Was odmienię!
Teatr Wybrzeżak, z kilka lat temu. Sprawdzam w kuferku, czy mam swoją różdżkę i nucę pod nosem piosenkę Dobrej Wróżki. Kacper powtarza układ Dwóch Leniwych Marynarzy z drugim aktorem. Zaraz mają przyjechać dzieciaki. To taki spektakl, po którym maluchy robią sobie z nami zdjęcia i biorą autografy na wykaligrafowanej w trzech liniach karteczce dla „Wróżki Bardzo Fajnej”. Raz Kacper stał po spektaklu koło chłopca sięgającego mu do uda, zerknął w dół i żeby zagaić spytał – „I co chłopcze, chcesz zostać w przyszłości marynarzem?”, na co chłopiec łypnął w górę, chwilę się mu przyglądał i odpowiedział – „rozważę to.”
I ten poranek by tak wyglądał, gdyby nie wbiegła nagle Gosia z biura z okrzykiem „Jedzie do nas gimnazjum! Nie skumali, że klasy 1-3 to miała być podstawówka!”. W tej chwili przez głowę przeleciała mi wizja, jak proszę gimnazjalistów, żeby policzyli ze mną głośno do 3, żeby wróżka zasnęła. „Odwołujemy, ratuj się kto może, co tu innego zrobić!” wykrzykuje Gosia. A my z Kacprem patrzymy na siebie i już wiemy, co zrobić….
…”Cześć wszystkim, przyszliście na spektakl, ale spektaklu nie będzie. Ktoś był kiedyś na występie improwizowanym?…” Gimnazjaliści oszaleli od impro. Pchali się na scenę i wypychali nawzajem. Mieszaliśmy się z nimi w scenkach i ziomowaliśmy z nastolatkami. Impro uratowało nam skóry.
A po występie młodzi podchodzili do nas pytając „Kiedy możemy przyjść znowu?”
3. Nie ma żartów!
W zeszłym roku na Improfeście w Krakowie brałam udział w Domu Strachów, czyli Rotunda zamieniła się w serię horrorystycznych stacji, a jedną z nich były trzy wiedźmy przewidujące przyszłość. Simona Trávníčková, Simone Schwegler i ja (widoczny na zdjęciu Grzesiek to nasz Igor 🙂 ). Każdy odwiedzający mógł zadać jedno pytanie odnośnie swojej przyszłości.
– Czy pokłady węgla skończą się przed 2020 rokiem?
– Nie.
– Dziękuję.
I na początku wieszczenie było całkiem beztroskie, aż nie zorientowałam się, że żarty żartami, ale niektóre pytania zahaczają o coś dogłębnie prawdziwego. Poniższe odpowiedzi są skrócone, bo bardziej chodzi mi o przychodzących.
– Gdzie znajdę dziewczynę?
– Za słoną wodą, w chatce wśród drzew. Widzę kompas. Musisz wziąć kompas.
(prawie podskakuje) – Akurat lecę w podróż! Dobra. Biorę kompas.
– Kiedy znajdę miłość?
– Kiedy wszystkie śniegi nadchodzącej zimy stopnieją.
(spuszcza nos na kwintę i mruczy pod nosem) – No tak, tak jak myślałam…
(aż mi się kręgosłup usztywnił, przecież nie mogę wypuścić dziewczyny smutnej z festiwalu komedii)
– To nie tak jak myślisz. On już tam jest, tylko jeszcze musi do Ciebie dojrzeć.
(dziewczyna podniosła głowę, zamyśliła się i uśmiechnęła) – No tak. Rozumiem. Dziękuję!
– Ile będę żył?
– Tyle, ile wszystkie zwierzęta z oliwskiego zoo, razem wzięte.
(zafrasował się i myśli… wzdycha zmartwiony) – To strasznie długo.
Najczęściej powtarzające się pytania były o to kiedy ktoś umrze i kiedy znajdzie miłość. I teraz wyobraźcie sobie, że idziecie na festiwal improwizacji się pośmiać, podchodzicie do potarganej dziewczyny i pytacie ją dla żartu, kiedy znajdziecie miłość. A ona odpowiada „nigdy, umrzesz samotny i nieszczęśliwy”. Albo kiedy umrzesz. „W ciągu trzech miesięcy, żegnaj się z bliskimi”.
Bierzcie odpowiedzialność za swoje żarty. I naprzód przygodo! 🙂
Zostaw komentarz