– Róża, kiedy, jak nie teraz?

 

No i masz. W ile sytuacji się wpakowałam przez to zdanie? Tak, zróbmy to! Jesteśmy młodzi! Pojedźmy tu, sprawdźmy tamto, spróbujmy tego, przygody i tarapaty czekają! Owładnięta zaszczepioną przez Wiolkę wizją nadchodzącej starości, wrzuciłam do torebki czerwoną szminkę i saszetkę kawy. Burleska i harcerze, tak egzotycznie zapowiadała się sobota. 
Po całym dniu tarzania się po parkiecie i uczenia harcerzy improwizacji, wyczołgałam się ze szkoły wymęczona i odebrałam kontrolny telefon.

– Jedziesz?

No jadę. Burleska, pióra, gorsety, szampan, Dita Von Teese. Moje wyobrażenie wygląda dobrze.

 

Spotykam się z Wiolką i jej kolegą Bartoszem, którego właśnie poznaję. Przypadek – wszyscy na czarno. Do tego dziewczyny – czerwone szminki. Jest elegancko. Jest fancy. Jesteśmy gotowi.
– Dobry wieczór, mamy rezerwację na burleskę.
– To znaczy… striptiz dzisiaj jest. 
Patrzymy po sobie. Co się będziemy czepiać nomenklatury. Zajmujemy stolik tuż pod sceną. Wokół przechadzają się dziewczyny w skąpych strojach, choć po piórach i gorsetach nie ma śladu. Ale nie wybrzydzamy. Pierwsza dziewczyna tańczy. Faktycznie striptiz. Czy klasyczny – nie wiem, jestem pierwszy raz. Druga dziewczyna tańczy. I tak co kwadrans. 
– Jak ja bym chciała, żeby zaprosiły mnie na scenę, od razu bym wyszła! One są cudowne! Czujecie to? Wiecie o co chodzi? – mówi Wiolka w bezpiecznej odległości od sceny.
Wymieniamy się wrażeniami, mamy już swoje ulubienice i bardzo dobrze się bawimy.
I wtedy na scenę wchodzi ONA.

Czerwona bielizna, burza czarnych włosów, wielkie piersi… i George Michael. ONA, uśmiechnięta potrząsa tym, co mama w genach dała i… śpiewa pod nosem „Careless whisper”. Do siebie śpiewa. No zwariowaliśmy. Wiolka klaszcze.

– Puściła mi oko, widzieliście? Podrywa mnie! Widzieliście?

Koncert Georga nie wzbudziłby w nas większego entuzjazmu. W kulminacyjnym momencie, z wielkim biustem na wierzchu, ONA stawia na środku sceny krzesło i zaprasza gestem Wiolkę do siebie. Ta w szoku. Upewnia się, że o nią chodzi i wyskakuje na środek i siada roześmiana. ONA tańczy wokół, śpiewając dalej i wtem…

…siada Wioli na kolanach, nachyla się i dosłownie zmazuje uśmiech z jej twarzy, przywalając ją imponującym cycem. Wiola zamiera, nam szczęki opadają. Przez chwilę Wiola nie ma głowy. Po prostu… nie ma. Tancerka schodzi zadowolona z Wioli i tańczy dalej, odsłaniając jej bezcenną minę. Ta twarz mówiła, że nic już nie będzie takie samo. Zapomniała, jak się oddycha. Nie trwało to jednak długo, gdyż Tancerka nadciągnęła z drugą i trzecią falą motorboat’a (kładzie jej piersi na twarz i potrząsa energicznie). Leżymy z Bartoszem a stole i kwiczymy, nie mogąc złapać tchu ze śmiechu.

Piosenka się kończy, Wiola schodzi ze sceny. Siada przy nas i milcząco patrzy przed siebie. Gdy próbujemy dojść do siebie, ona zwraca twarz w naszą stronę. Twarz całą czerwoną od rozmazanej cyckami szminki, od brody po uszy. Wielkie oczy zamarły.

– Wiecie, co miałam przed oczami?…

Myślimy, że wiemy, ale jednak nie.

– Moją mamę. Która przed wyjściem pyta mnie „Dokąd idziesz?”, a ja że na miasto z Różą. A ona na to… „Aa, to jestem spokojna.”
 
Bo kiedy, jak nie teraz?