Jak zwykle na wiosnę, wraca energia do działania i kiełkują nowe pomysły. Chociaż w tym wypadku historia zatoczyła koło, bo social media zjadły własny ogon i zamiast ułatwiać docieranie do ludzi, od twórców ciągną hajs za podstawową widoczność, a użytkowników zalewają toną lepiej opłaconych, śmieciowych postów reklamowych. Dlatego ja, jako odbiorca, spędzam na fejsie czy insta już minimalną ilość czasu, bo straciły dla mnie funkcję rozrywkową, a szczerze, to informacyjną również. Cierpliwości starczy mi jedynie, żeby przejrzeć nadchodzące wydarzenia i ze trzy najczęściej śledzone strony. Świadomość tworzenia treści, która dociera do 10% moich obserwatorów, jest frustrujaca. Wiem też, że nawet to 10% straci tę treść z oczu po 5 minutach, zalaną morzem sprzedażowych śmieci. Działam w social mediach od 2007 roku i już mi się nie chce walczyć z nowymi strategiami – link w komentarzu, 20 hasztagów, 3 posty dziennie. Czy chcę przez to powiedzieć, że kasuję fejsbuka? Nie, bo nadal nie ma lepszej alternatywy do kontaktu z całym światem i nadal będę wrzucać treści dla tych 10% odbiorców. Pewnie skasuję twittera, jak mi się przypomni hasło. Na Tindera kapitalizmu, czyli Linkedina, zaglądam raz w miesiącu, żeby odklikać wiasomości od obcych o treści „nie znamy się, ale jesteś w moim typie i chcę się chwalić Tobą w +500 znajomych, daj w prawo”. Zwracam się, jako internetowa nestorka, ku stronie www i funkcji bloga, jeśli ktokolwiek jeszcze używa tego słowa. Piszę tego posta w telefonie, tak samo jakbym pisała posta na fejsa, a tu przynajmniej treść nie zginie za godzinę i nie zjedzą jej telezakupy mango. Sprawdźmy to!

Siadam do montażu podcastu, nagrałam tonę materiału, to nie godzi się go przetrzymywać. Na dniach wjedzie rozmowa z Adamem Van Bendlerem, potem z Panem Li, następnie z Olką Szczęśniak i po angielsku z Randym Dixonem o impro. Zapraszam do zaglądania na stronę, jeśli jak ja, jesteście przebodźcowani 🙂

Fota od Jacka Mikulskiego, z występu z grupą Niplodram w Centrum Zarządzania Światem w Warszawie. Dzień Kobiet.