Jak wyglądała społeczność impro w czasach przed Internetem? Kiedy zaczęły się pojawiać międzynarodowe festiwale? Czemu każdy improwizator powinien pójść na terapię? Jak sobie radzić ze złym występem? Jak NAPRAWDĘ wygląda dziś impro w Chicago? O tym między innymi rozmawiałam z Joe Billem podczas festiwalu IMPRO Amsterdam 2020, zanim świat stanął na głowie i chętnie z Wami usiądę przy kawie i o tym opowiem. Oryginalny zapis rozmowy znajdziecie na kanale anglojęzycznym podcastu, a tu macie do wyboru posłuchać, jak Wam opowiadam swoimi słowami, albo przeczytać transkrypcję w niedoskonałym tłumaczeniu!
Listen to "Joe Bill - złe występy, terapia i impro przed Internetem" on Spreaker.
Listen to "Joe Bill - bad shows, therapy and improv before the Internet" on Spreaker.

Gosia: Hej Joe, cieszę się, że mogę być z Tobą tutaj na  IMPRO Amsterdam!

Joe: Bardzo się cieszę, że tu jestem Gosia! Myślę, że to 200 festiwal, na którym jesteśmy razem.

Gosia: Pamiętasz jak się poznaliśmy?

Joe: Czy było tam pite?

Gosia: Tak, na ulicy w Atenach, na afterparty podczas Mt.Olymprov. Pamiętam, ponieważ to było po pokazie miksera, który przygotowałeś i w którym ja grałam, występ w stylu Lost in Translation [w którym każdy z graczy używa ojczystego języka], i wyszło… koszmarnie! To nie była Twoja wina – tylko tego, że nikt nie trzymał się założeń, a skończyło się psach dymających się na scenie…

Joe: Ooh, ta psia katastrofa. Tak, zapomniałem o tym.

Gosia: Szczęściarz! Przed tym występem nie mieliśmy okazji się poznać, a po nim postanowiłam nigdy z Tobą nie rozmawiać, bo tak mi było źle z tym występem.  A potem stanąłeś obok mnie na ulicy w Atenach i zacząłeś do mnie mówić.

Joe: To nie Ty, to były ze trzy, czy cztery osoby, które po prostu poszły na szaleństwo i jako reżyser, wszystko, co mołem zrobić, to chodzić tam i z powrotem myśląc „cholera, no to lecimy”. Nikt nie chce być w takich występie, ale wszyscy w nim jesteśmy, wiele, wiele razy w naszej karierze.

Gosia: Co polecisz, żeby radzić sobie ze złymi występami?

Joe: Mój przyjaciel Mark Sutton, z którym gram Bassprov, ma najlepszą radę: pamiętaj, że to, co łączy najlepszy i najgorszy występ, to to, że się skończył. Wydaje mi się, że kiedy już przez 20 lat robisz impro, możesz być świadomy, że uczestniczysz w okropnym spektaklu, ale możesz stworzyć iluzję na samym końcu, że wcale nie jest tak okropny i dać ludziom coś satysfakcjonującego na koniec. To wciąż okropny spektakl, ale nikt tego nie wie – to tajemnica. To jak supermoc.  Ale tak, czasami jest to po prostu złe i im dłużej to robisz, tym mniej złego robisz.

Gosia: Czy pamiętasz jakiś szczególny, okropny występ, w który, grałeś?

Joe: Był jeden występ Bassprov, który Mark i ja graliśmy w Toronto. Po prostu siedzimy na łodzi i mamy wędkę i lodóweczkę z sześcioma piwami.  Udajemy, że łowimy ryby i rozmawiamy przez godzinę. Byliśmy jakby pierwszą monosceną [spektakl, który jest jedną sceną, bez montażu, w czasie rzeczywistym]. Nasi nauczyciele mówili, że ​​to nigdy nie zadziała – nikt nie będzie siedział i obserwował ludzi udających łowienie ryb. To był drugi lub trzeci rok grania tego projektu. Mieliśmy w Toronto znajomych, z którymi robiliśmy różne rzeczy, a oni przyjechali do Stanów na inne festiwale, wrócili i powiedzieli „Musicie ściągnąć tych typów z Bassprov” organizatorom tamtejszego festiwalu, więc to zrobili. Przez pierwsze 15 minut naszego występu było… nawet nie było ciszy. To była pustka. Brzmiało to jak pustka. Mark powiedział, że było słychać, jak pot ścieka po plecach między pośladki, a publiczność czekała, abyśmy ją zabawili. Ale w końcu po około 17 minutach występu, (który miał tylko 45 minut, więc nie dostaliśmy nawet pełnej godziny), nagle zaiskrzyło i buchnął płomień. Przeszliśmy od kostnicy pełnej martwych ludzi do śmiechu, a potem zaczęliśmy nawiązywać do rzeczy z początku,  komentując to w stylu: „zaczęło się jak najgorsza wyprawa na ryby w naszym życiu ”, ale po prostu to wykorzystaliśmy i okazało się, że był to bardzo dobry występ. Ale pierwsze 16 minut to były tortury.

Gosia: Wyobrażam sobie, że ciężko było nie panikować i pozwolić, żeby to było okropne przez pewien czas, mając nadzieję, że po prostu będzie lepiej.

Joe: Uczestniczysz w tym, więc po prostu musisz w tym być. To był może rok 2004, wtedy i tak już improwizowałem przez może 20 lub 25 lat, a Mark i ja wiedzieliśmy, że to, co robimy, było wciąż nowe. Współczułem moim przyjaciołom, że od razu nie zaczęliśmy od śmiechów, ale nie sądzę, żebyśmy wpadli w panikę. Na świecie jest tylko kilka osób, które znają mnie lepiej niż on. Musieliśmy po prostu zaufać sobie i zaufaliśmy. Myślę, że jeśli wpadniesz w panikę, to zwykle wtedy, gdy grasz z kimś, kogo nie znasz za dobrze. Zaczynasz więc im współczuć. Zaczynasz czuć się odpowiedzialny. Jakbyś musiał to uratować, bo nie chcesz, żeby ta osoba źle się bawiła. Nie chcę, żeby źle się ze mną bawili. Ale to najgorszy sposób myślenia.

Gosia: Czasami orientuję się w scenie, że jesteśmy w zupełnie innym miejscu, niż myślałam. To zabawny widok, kiedy improwizator zdaje sobie sprawę, że wszystko źle zrozumiał, takie trzy sekundy zawahania, gdy buldożer przejeżdża im przez głowę.

Joe: Czasami możesz się całkowicie mylić, a występ jest nadal świetny. I to nie ma znaczenia. To jedna z tych dziwnych rzeczy związanych z improwizacją że jeśli jesteśmy nerdami, mamy tendencję do skupiania się na wszystkim. Czy dobrze rozumiemy fakty? Czy wiemy gdzie jesteśmy? Czy moja pantomima jest wiarygodna? Czy tak ma brzmieć ten akcent? Wiele razy, gdy gramy postaci, które znamy, jesteśmy szczerzy i wiarygodni, emocjonalnie związani z naszymi partnerami scenicznymi – i to staje się ważniejsze niż dbałość o szczegóły.

Gosia: Powiedziałeś kiedyś, po naszej scenie w „Random”, coś w stylu „och, to było takie w stylu Annoyance” Może mógłbyś trochę opowiedzieć o różnicach w stylach chicagowskich, ponieważ w Polsce ludzie tak naprawdę nie znają różnicy – raczej po prostu wiemy, że Chicago to Chicago, ale jakie są różnice między Annoyance, iO i Second City lub cokolwiek innego tam jeszcze jest – Ty jesteś stamtąd, więc powiedz mi.

Joe: To nie jest takie proste. Nie pamiętam dokładnie tych słów w naszej scenie, ale mieliśmy powtarzaną grę słów, trochę w stylu dadaistycznym i trochę w stylu Davida Mameta, dramaturga, i  trochę w stylu Samuela Becketta. To było jak stylizowana scena, a my byliśmy bardzo formalnymi postaciami o wysokim statusie, które w gruncie rzeczy były podszyte nonsensem. Granie słowem, zwykle można znaleźć w Annoyance, i przypominało mi to różne smaki teatru, które miały na nas wpływ.

Annoyance to w zasadzie teatr, który uczy, jak dbać o siebie jako postać, jak być osadzonym w kontekście tego, co robimy w Annoyance, używamy improwizacji jako narzędzia do tworzenia sztuk, więc tworzysz postać i postać może znajdować się w wielu scenach, a szwy łączą się ze sobą, a w końcu stworzysz sztukę poprzez improwizację, która jest w 90% oparta na scenariuszach i 10% na miejscach, w których możesz się bawić.

iO jest teatrem długiej formy i jest rodzajem domu improwizacji długiej formy i uczą Harolda, ale z iO powstało wiele różnych formatów. Byłem jego częścią jako performer od około 1985 do 2005 roku, z kilkoma przerwami między nimi, ponieważ wiesz, Charna sprawia, że ​​odchodzisz, zanim możesz wrócić, ale tak naprawdę dni świetności iO miały miejsce w latach 90. i na początku 2000 i wtedy pojawiło się wiele nowych formatów. Chicago w latach 90. było po prostu barwną kolekcją ludzi i myślę, że naprawdę pomogło wnieść długą formę na wyższy poziom. I nie sądzę, by długa forma w Chicago była dobra, czy innowacyjna jak kiedyś. Myślę, że krótkie formy wpłynęły na długie formy w Chicago, a trochę również wschodnie wybrzeża w Los Angeles i tamtejszy przemysł. Bo za każdym razem, gdy grasz występ, na widowni może być agent lub producent. Ludzie nie wspierają już tak innych na scenie, co zwykle robiliby, gdy byli w Chicago w latach 90. Wszyscy muszą błysnąć gagiem. W LA jest też świetne impro, ale to miasto zdecydowanie wpływa na to, jak grają ludzie. I tak w Chicago nie ma wystarczająco dużo czasu, aby grupa zagrała pełnego Harolda. Dają się zjeść żartom. I aktorstwo zostało wyrzucone przez okno, a szczerych, wartościowych momentów już nikt nie gram. Nie sądzę, żeby improwizatorzy z Ameryki Północnej byli tak dobrzy, jak chociażby improwizatorzy z Kanady.

Gosia: Więc dlaczego to robią? Jeśli ani nie są dobrymi aktorami, ani improwizatorami, to czy chodzi o komediowe pisanie? O znalezienie pracy jako scenarzysta komediowy, pokazując się poprzez impro?

Joe: Tak, tak mi się wydaje. W Annoyance , jako jego założyciele nauczyliśmy się szybko, czym jest komedia jako konsekwencja bycia prawdziwym, w przeciwieństwie do komedii jako celu. Jest to konsekwencja tego, że jesteśmy ze sobą szczerzy. Traktowanie siebie nawzajem po ludzku, znajdowanie się w ludzkich sytuacjach, czasami w bardzo mrocznych sytuacjach, komedia lub humor, który prowadzi nas przez te rzeczy. Brzmię jak stary człowiek, bo nim jestem, ale to młodzież chce być zabawna. I często ludzie, którzy próbują być zabawni, są najmniej zabawnymi rzeczami na naszej planecie.

Gosia: W książce Violi Spolin było coś w stylu – postaraj się zagrać dobrą scenę, a będzie śmiesznie, próbuj zagrać śmieszną scenę, a będzie żałosna.

Joe: Zgadza się. Ale w Europie, ponieważ jest tak wiele różnych kultur i krajów, jest takie bogactwo. Prawie każdy duży kraj europejski ma tradycję teatralną tego kraju, która jest starsza niż w Stanach i ma większy wpływ na kulturę każdego kraju. I tak Europejczycy mają bogatszą tradycję aktorską niż Amerykanie.

Gosia: Opowiedz mi więcej o Europejczykach – w końcu cały czas podróżujesz.

Joe: Myślę, że Europejczycy są lepszymi aktorami. Uwielbiam grać w języku francuskim, ponieważ ledwo sobie radzę z tym językiem. Jestem innym improwizatorem po francusku, niż po angielsku, ale ponieważ klaunada i mimowanie jest zakorzenione we Francji, można zobaczyć tę wrażliwość u prawie każdego francuskiego improwizatora. Komedia, która narodziła się w Stanach Zjednoczonych, wywodzi się ze stand-upu i odzwierciedla rodzaj kultury amerykańskiej. Wy macie tradycję teatru tańca ruchu, klauna, mima, sztuk performatywnych.

Europejczycy są również lepsi dla osób starszych. Szanują osoby starsze, jako osoba starsza wiesz, że masz coś do zaoferowania.  Tak, mam 57 lat i nadal mogę to robić, wciąż mogę występować i robić rzeczy w Stanach. Ale myślę, że to z powodu kultury stand-upu w Stanach, wydaje się, że jak się zestarzejesz, po prostu nie jesteś już zabawny, nie rozumiesz odniesień do pop-kultury, nie wiesz, jakiej muzyki słucha teraz młodzież. I jak dla mnie to w porządku.

Gosia: W stylu „kobiety nie są śmieszne”?

Joe: Myślę, że kobiety mają teraz trochę łatwiej. Myślę, że starsi ludzie są odsunięci na bok. Nigdy tak naprawdę nie dbałem o to, co myśli społeczeństwo, co ludzie powiedzą i mam 57 lat, ale mogę grać osoby starsze, mogę grać młodsze, i jestem starszą osobą, nie obchodzi mnie, że zrobisz mi dziadka w każdej scenie.

Improwizacja rozwija się dynamicznie w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Uczysz się rok, czy dwa impro i już czujesz, że zasługujesz na to, by występować na scenie w każdy weekend. Improwizacja oddala się z tego, czym powinna być, przez roszczeniowość. Prowadzi to do tego, że ludzie czują, że jest to ekskluzywna forma sztuki, gdy impro jest formą inkluzywną. Dotyczy nas wszystkich i nie jest się Gwiazdą Impro, ponieważ głównym celem improwizacji jest, abym sprawił, że to TY dobrze wyglądasz.

Mój kraj jest obecnie popieprzony, bo rządzi nim kompletny dupek, połowa kraju przeżywa załamanie nerwowe, a druga połowa kraju jest przerażona, że ​​straci władzę.

Gosia: Cóż, Europa również przechodzi teraz przez pewną fazę.

Joe: Tak, w pewnym sensie improwizacja jest radykalna, ponieważ w obliczu nacjonalizmu i krajów chcących po prostu dbać o własny biznes, gdzie politycy wciskają ludziom myśl, że żaden inny kraj nie jest naszym krajem, a my jesteśmy najlepsi, i całe to gówno, improwizacja jest naprawdę globalną formą sztuki. To teatr globalizacji. I to tak, jakbyśmy wszyscy byli jedną rodziną, a – jesteś już wystarczająco długo w drodze – wiesz, mamy przyjaciół z całego świata i wszyscy jesteśmy w tej samej rodzinie. Wszyscy mówimy różnymi językami, ale płaczemy, przytulamy się, śmiejemy się i to tak, jakbyśmy byli z kuzynem z tego kraju.

Gosia: Kiedy spotkałam Keng-Sama, nawet nie wiedziałam, gdzie jest Wyspa Reunion, a jakiś czas później zobaczyłam w wiadomościach, że był jakiś huragan dewastujący Reunion, i po prostu napisałam do niego – ponieważ świat jest tak mały – i zapytałam, czy wszystko jest w porządku, a on na to – tak, w porządku, patrz, wysyłam ci zdjęcia.

Joe: Tak, i to się rozprzestrzeni jeszcze bardziej. Moje życie polega na improwizacji. Jestem profesjonalnym improwizatorem, nauczycielem i reżyserem i nie sądzę, że mając 20 lat powiedziałbym, że mając 50 lat będę mógł robić to, co robię.

Gosia: W naszym występie 7 Kobiet w Różnym Wieku na tym festiwalu w moim zdaniu otwierającym powiedziałam, że ostatnio po sylwestrze ludzie publikowali podsumowanie ubiegłego roku i dekady, to pomyślałam, czemu nie podsumować od razu 30 lat, skoro sama mam 32. Dwie główne rzeczy, które wydarzyły się w moim świecie, to upadek komunizmu i internet. Wydaje mi się, że nie mogłabym robić tego, co robię bez Internetu, ale Ty to robiłeś. Jak więc wyglądały impro podróże, gdy nie było internetu?

Joe: Wyobrażasz sobie być mną i usłyszeć to pytanie? Naprawdę mnie pytasz, jak to było przed Internetem. I oczywiście, że tak, moja córka ma 14 lat i urodziła się po 11 września. Festiwale impro rozpoczęły się w Stanach Zjednoczonych w latach 90. Myślę więc, że ten festiwal [IMPRO Amsterdam] ma 25 lat. To był rok 1995, więc zaczął się mniej więcej w tym samym czasie, co Chicago Improv Festival, 1993 lub coś takiego. Myślę, że drugi duży festiwal odbył się w Austin w Teksasie pod nazwą Big Stinkin’ Improv Festival.

Mniej więcej kiedy zamykaliśmy  Clark Street Annoyance, Mark i ja odnaleźliśmy te dwie postacie Bassprov. A przedtem występowaliśmy w osiem, czy dziewięć osób, byliśmy na kilku festiwalach, ale jeśli nie uczyłaś, to w najlepszym wypadku wychodziłaś finansowo na zero. Jeśli chciałaś zarabiać, musiałaś umieć uczyć. A jeśli dałaś radę nie tylko uczyć, ale zagrać potem świetny występ, miałaś szansę zaistnieć. Myślę, że TJ i Dave byli pierwszymi, którzy naprawdę byli w stanie policzyć więcej za bilety, ale dopiero w 2000 roku. Myślę, że w 2000 lub 2001 roku z Markiem uczyliśmy i zaczęliśmy występować z Bassprov. Dwom osobom łatwiej podróżować, a my byliśmy drugim duetem w Chicago. Tak więc był duet o nazwie Heaven autorstwa Jimmy’ego Carrane’a i Stephanie. Mniej więcej sześć miesięcy później było Bassprov, a następnie około sześciu miesięcy później TJ i Dave. Boom festiwalowy naprawdę miał miejsce na początku 2000 roku, dzięki internetowi i yesand.com. Było to pierwsze miejsce, w którym wszyscy się spotkali, a prowadził je Asaf Ronen w Austin i gdzie poznałem Patti Styles. Internet tak naprawdę nie pojawił się do późnych lat 90. i nie zaistniał w znaczący sposób do wczesnych lat 2000. Pomiędzy 2010 a 2015 rokiem mogło być 5 lub 10 impro duetów. Z Bassprovem graliśmy pierwszą monoscenę [akcja toczy się w czasie rzeczywistym, bez cięć], Mark i ja graliśmy tę samą postać.  TJ i Dave byli pierwszymi, którzy za każdym razem grali różne postaci, a do tego nie brali sugestii od widowni. „Zaufajcie nam, to wszystko jest zmyślone”. Ci goście są tak dobrzy, tak utalentowani w tym, co robią.

Gosia: Czy mówiłem ci, jaki był pierwszy występ impro, jaki widziałam?

Joe: Czy to był TJ i Dave?

Gosia: Tak. I nie zdawałam sobie z tego sprawy przez lata. Myślę, że to był 2007, kiedy byłam w Chicago, a w Polsce dopiero rozkręcaliśmy impro, nie było wokół innego impro niż nasze [więc grałam, ale nie miałam okazji oglądać innych]. W Chicago mieliśmy obejrzeć pokaz studentów, ale nie było biletów, więc kupiliśmy dla „gwiazdę wieczoru” i byli ci dwaj faceci, którzy nie wzięli sugestii, i pomyślałam „ale słabo”. Uświadomiłam sobie lata później, kiedy otworzyłam się na świat i zaczęłam czytać oraz poznawać ludzi – zorientowałam się,  jeden z nich wyglądał jak Adrien Brody.

Joe: Tak. Dave Ale tak naprawdę Adrien Brody wygląda jak Dave Pasquesi.

Gosia: A teraz masz jakiś zylion duetów, prawda?

Joe: Tak, zacząłem, ponieważ Patti Styles i ja odnaleźliśmy się około 2010 roku, i wiesz – przyjęło się myśleć, że ktoś ze szkoły Keitha Johnstone’a, nie da rady grać z kimś od Dela Close’a, oraz że energie Annoyance i Keitha po prostu się nie łączą. Kiedy po raz pierwszy spotkałem Patty, było to takie proste. Po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy przy piwie i spodobał nam się pomysł zagrania razem. Rok później zagraliśmy w Wurtzburgu, chyba w 2011 roku. Było też więcej osób z Annoyance, więc Susan Messing miała swój duet „Messing with a Friend”. Potem grałem z Dave’em Razowskim – uczyliśmy też razem, ale gra nam się bardzo dobrze razem. Jesteśmy bardzo harmonijni. To jak piosenkarze i autorzy piosenek, którzy są osobowościami różnych typów. A potem zrozumiałem, że lubię robić duety. Dyskomfort jest najbardziej zabawny. Czując się niekomfortowo, muszę być obecny cały czas, ty i ja, mamy godzinę, żeby się zrozumieć. Podoba mi się ta intymność i podoba mi się to, że zmusza nas do konkretnych zachowań, żeby to zadziałało i do przeżycia razem horroru, jeśli nie znajdziemy w tym magii.

Wiele osób też po prostu wyciąga osobę z widowni i gra z nią duet. Wiele osób robi improwizacje solo i widziałem wystarczająco, żeby wiedzieć, że może być to świetne. Ale jeśli masz zamiar zrobić solo impro, dlaczego po prostu zrobić nie zrobić stand-upu albo one-man show?

Gosia: Również nie jestem fanką solo impro. Ale widziałem Jill Bernard z jej „Drum Machine”, widziałem Stacey Smith i obie są wspaniali. A Lee White gra z widzem, co technicznie nie jest solowym występem. A Jacob Banigan jest genialny w graniu wielu postaci.

Joe: Widziałem go w Dubaju. Niektórzy ludzie są wyjątkowi, nie ma na świecie nikogo takiego jak on. On jest jak Jill Bernard. Nie ma nikogo takiego jak Jill Bernard. Są zachwycający. Jakby się urodzili, aby to zrobić.

Nie widziałbym siebie w solo, albo w bitwach na rap. żebym grał solo lub rapował. Jest tak wiele różnych smaków nawet w samym musicalu.

Gosia: Bardzo mi się podobał musical bluesowy „Blues Hammer”, który zagraliście wczoraj z Heather Urquhart i Stacey Smith. Nie jestem bezwarunkową fanką musicali, nie lubię źle wykonanych musicali …

Joe: Dużo jest improwizowanych musicali i nietrudno jest zrobić to na tyle dobrze, żeby ludziom stopniały mózgi, wystarczy zarymować cztery wersy i utrzymać melodię. Wszyscy musimy gdzieś zacząć i musimy robić swoje gówniane spektakle, zanim staną się wspaniałe. Ale jest mnóstwo – tylko dla moich uszu – niezbyt dobrego musialowego impro, nie wyrafinowanego, zbyt uproszczonego. Ale znowu cieszę się, że funkcjonuje i nie dbam o to, czy ludzie są dobrzy, ponieważ to taki radosny sposób grania. I nie muszę kupować biletu.

Gosia: Mówiąc o bluesie i „feeling blue”, często odnosisz się do terapii na warsztatach. W jaki sposób terapia pomogła Ci w impro?

Joe: Terapia polega na badaniu siebie i zrozumieniu, skąd biorą się pewne rzeczy. Skąd pochodzą mechanizmy radzenia sobie i co wyzwala w nas pewne reakcje. Chodzenie na terapię jest rozpracowywaniem instrumentu między Twoimi uszami. To jest Twój silnik. Wszystkie postacie, które grasz na scenie. Dzięki terapii mogę zerwać z pewnymi przyzwyczajeniami, grać emocjonalnie i słuchać. Daje mi to inny sposób patrzenia na drugą osobę na scenie. Rozumiem na przykład, że nie chodzi tylkoo to, że dana osoba kontroluje, ale o to, w jaki sposób kontroluje lub dlaczego, może ma depresję, jest narcyzem, czy cokolwiek innego. Nigdy nikogo nie naciskałbym ani nie mówił „naprawdę musisz iść na terapię”. Myślę, że improwizatorzy powinni mieć terapeutów, jeśli jeszcze ich nie mają. Myślę, że uczą się sami siebie skanować. Interesują mnie ludzie, którzy są samoświadomi na scenie, inteligentni emocjonalnie, potrafią łączyć się na poziomie ludzkim i opisywać, co się między nami dzieje, abyśmy mogli zagrać postać współpracującą z inną postacią, aby coś przezwyciężyć.

Gosia: Myślę, że wszyscy powinniśmy mieć jakieś przygotowanie jako trenerzy, co robić, kiedy widzimy, że ktoś na zajęciach na problem i projektuje go na grupę – bo choć impro jest pomocne w terapii, to nie jest terapią.

Joe: Terapeuci wysyłają ludzi na zajęcia z improwizacji w ramach terapii – ale improwizacja to nie terapia, choć może być terapeutyczna. Jeśli zauważę, że ktoś na zajęciach ma problem, raczej zaważam dość szybko, daję sobie godzinę, aby potwierdzić moje przypuszczenie. Potem zwykle proszę tego kogoś, by ze mną usiadł i porozmawiał, żeby zyskać potwierdzenie.

Mimo że wracam do terapii od 25 lat, wiele się nauczyłem, ale nie jestem psychiatrą. Nie chcę się nikomu w życie wcinać. Ale jakby co, akurat tu jestem. I jedynie mogę zgadywać.

Gosia: Czasami widać, że coś odbija się na grupie. Czasami możesz zignorować niektóre prowokacyjne zachowania. Ale co jeśli czujesz, że grupa zaczyna z tym rezonować i nie możesz dłużej ignorować?

Joe: To zależy od tego, dla kogo uczysz. Więc jeśli uczysz w szkole, to co jest w ich programie nauczania, ale jeśli uczysz jako wolny strzelec, tak jak często ja, jestem świadomy energii w pomieszczeniu, jestem świadomy moich ograniczeń i jestem w stanie poradzić sobie ze wszystkim. Próbuję być szczery, próbuję to nazwać. Miałem kilka takich sytuacji, a nie znowu jakoś dużo, i każdy przypadek jest inny i staram się być empatyczny. Jeśli ktoś jest chory psychicznie lub coś nie jest jego winą, zapytałbym: co się dzieje – dlaczego ta osoba cię wkurzyła lub – dlaczego zacząłeś szlochać lub dlaczego stałeś się brutalny – ale to nie jest zdarzają się tak często.

Gosia: Ok, Joe. Nie będę Cię już zatrzymywała, moja empatia podpowiada, że musisz coś zjeść przed występem, a to była dopiero pierwsza nasza taka rozmowa i będę Cię łapać gdziekolwiek na świecie.

Joe: Zrobimy tyle, ile chcesz, bo jesteś jedną z moich ulubionych osób.

Gosia: Dziękuję i chodźmy oglądać występy!

IMPRO Amsterdam 2020