„Wspomniałem wcześniej o sztuce. Czy sztuka może w ogóle zaistnieć w obozie koncentracyjnym? Zależy to oczywiście od tego, co nazwiemy sztuką. Od czasu do czasu odbywały się w obozie improwizowane występy kabaretu. Na ten czas opróżniano jeden z baraków, zsuwano razem – lub zbijano gwoździami – drewniane ławy i układano program przedstawienia. Wieczorem ci, którzy zajmowali stosunkowo dobrą pozycję w hierarchii obozowej – kapo oraz więźniowie, którzy nie musieli opuszczać obozu i maszerować do odległych miejsc pracy – gromadzili się w baraku. Przychodzili tam, aby się trochę pośmiać albo uronić łzę – tak czy inaczej, żeby zapomnieć. Na program kabaretowy składały się piosenki, wiersze, dowcipy, oraz teksty satyryczne skrycie nawiązujące do życia obozowego. Wszystko to miało jeden cel – pomóc nam zapomnieć – i z reguły spełniało swoje zadanie. Występy kabaretu były pod tym względem na tyle skuteczne, że do baraku zaglądali nawet zwykli więźniowie (pomimo śmiertelnego zmęczenia i chociaż oznaczało to dla nich utratę dziennej racji żywności).

(…)

Dla osoby z zewnątrz odkrycie, że w obozie rozwijało się coś na kształt sztuki, może być sporym zaskoczeniem; jeszcze bardziej zaskakująca może być jednak informacja, że wśród więźniów dało się zaobserwować przejawy poczucia humoru, choć oczywiście były one jedynie bladym odbiciem prawdziwej wesołości i rzadko trwały dłużej, niż kilka sekund czy minut. Humor stanowił jednak jeszcze jedną broń znękanej duszy w walce o ocalenie i był wyrazem instynktu samozachowawczego. Powszechnie wiadomo, że poczucie humoru, jak żadna inna cecha charakteru, pozwala człowiekowi zachować dystans i daje mu umiejętność wznoszenia się – choćby na krótką chwilę – nad praktycznie każde okoliczności.

Pamiętam, jak szkoliłem znajomego współwięźnia, który pracował obok mnie na placu budowy, pomagając mu rozwinąć jego poczucie humoru. Zaproponowałem abyśmy umówili się, że każdy z nas wymyśli codziennie co najmniej jedną zabawną anegdotę dotyczącą jakiegoś wydarzenia, które mogłoby mieć miejsce nazajutrz po naszym wyzwoleniu z obozu. Mój towarzysz był chirurgiem, asystentem na oddziale jednego z dużych szpitali. Pewnego razu spróbowałem go więc rozśmieszyć opowieścią o tym, jak to po powrocie do pracy przekona się, iż nie jest w stanie porzucić przyzwyczajeń związanych z obozowym życiem. Przyjęło się mianowicie, że na placu budowy pilnujący więźniów kapo zagrzewał nasz do szybszej pracy – szczególnie wtedy, gdy nadzorca akurat robił obchód – pokrzykując głośno: „Robić! Robić!”. Zwróciłem się więc do swojego znajomego tymi słowami: – Wyobraź sobie, że pewnego dnia gdy ponownie znajdziesz się na sali operacyjnej i będziesz wykonywał poważny zabieg chirurgiczny jamy brzucha, w pewnym momencie otworzą się drzwi do sali i wpadnie sanitariusz, ogłaszając przybycie szefa chirurgii okrzykami: „Robić! Robić!”

Również inni współwięźniowie wymyślali zabawne sytuacje z przyszłości, prorokując na przykład, że zdarzy im się zapomnieć podczas proszonego obiadu i na widok rozlewanej do talerzy zupy zaczną błagać o porcję z „samego dna kotła”.

/ Victor E. Frankl, „Człowiek w poszukiwaniu sensu”, zdjęcie Auschwitz Michael Ruetz